Reklama

ROMANCZUK: NIE CZUJĘ SIĘ LEGENDĄ

W Lubinie rozegrał 300. mecz w Ekstraklasie w koszulce Jagiellonii Białystok. Na pytanie, czy czuje się zawodnikiem spełnionym odpowiada krótko – kilka razy byłem drugi, czy to w lidze, czy w rozgrywkach pucharowych i wiem, że to mnie nie satysfakcjonuje. Wspólnie z Jagiellonią chciałbym zdobyć jakieś trofeum, bo nie cierpię przegrywać – powiedział Taras Romanczuk w długim wywiadzie z jagiellonia.pl. Zachęcamy do lektury!

W sobotę rozegrałeś 300. mecz w Jagiellonii na poziomie Ekstraklasy. Jak zareagowałeś na ten jubileusz?
Szczerze powiedziawszy do niedawna nawet o tym nie wiedziałem. Dopiero niedawno uświadomiłeś mnie, mówiąc, że za chwilę rozegram 300. mecz w Ekstraklasie. No cóż, fajna sprawa. Od wielu lat jestem w klubie, także z tych wszystkich spotkań większość rozegrałem od pierwszej do ostatniej minuty, ponieważ rzadko kiedy opuszczałem boisko. Życzę sobie, aby zdrowie mi dopisywało, a ja chcę swoją grą uzasadniać, że ciągle warto dawać szansę Tarasowi Romanczukowi. Chcę swoją grą udowodnić, że nadal jestem ważnym ogniwem w Jagiellonii Białystok.

Czy czujesz się legendą Jagiellonii? Tak o tobie wypowiada się zdecydowana większość kibiców „Żółto-Czerwonych”.
Ciężko powiedzieć. W moim odczuciu legenda to jest ktoś, kto zakończył już granie, zawiesił buty na kołku i coś osiągnął w danym klubie. Ja ciągle mam jeszcze swoje ambicje, przed każdym sezonem stawiam sobie wyzwania. Przede wszystkim chcę być zdrowy, abym mógł trenować. Nie wyobrażam sobie życia bez piłki. Naturalnie znam swój pesel, wiem ile mam lat i zdaję sobie sprawę, że bliżej mi do końca niż początku, ale póki mogę chcę czerpać radość z gry, z każdej chwili spędzonej na treningu oraz na boisku.

300 meczów w Ekstraklasie na przestrzeni niecałych 10 lat oznacza, że w każdym sezonie byłeś ważną postacią w Jagiellonii. Co jest tajemnicą twojego sukcesu i stabilności formy?
Zawsze motywowała mnie rywalizacja w zespole, a w Jagiellonii środek pola w każdym sezonie był bardzo mocno obsadzony. Wiem, że nikt nie da mi tego miejsca za darmo, dlatego muszę udowodnić, że zasługuję na miejsce w wyjściowej jedenastce. Poza tym zawsze starałem się dbać o siebie, swoje zdrowie. Przyjechać przed treningiem, popracować, zostać także po nim, aby porobić ćwiczenia pozwalające uniknąć kontuzji. Zawsze starałem się być do dyspozycji obecnego oraz poprzednich trenerów. Nie ma w tym niczego sekretnego. Po prostu ciężka, codzienna praca, a także fakt, że nie cierpię przegrywać, nawet podczas gierek treningowych, a to jest sport. Po każdej porażce jestem zły przede wszystkim na siebie.

Jak bardzo zmienił się Taras Romanczuk podczas tych 10 lat?
Bardzo się zmieniłem. Wydaje mi się, że stałem się bardziej odpowiedzialny za zespół, szczególnie w momencie, w którym Rafał Grzyb zakończył karierę i ja stałem się kapitanem drużyny. Przychodząc do Białegostoku w 2014 roku byłem młodym chłopakiem i to prawda, ambicje zawsze miałem, nawet trafiając do Jagiellonii z Legionovii, to się we mnie nie zmieniło. Dorosłem, na pewne rzeczy patrzę z innej perspektywy. Inaczej przeżywam mecze. Jeszcze kilka lat temu każdą porażkę potrafiłem długo rozpamiętywać, potrafiłem nawet nie przespać nocy analizując, czy przy danej bramce dla rywala mogłem zachować się lepiej, czy też nie. Dzisiaj wiem, że porażka to przeszłość, stało się. Po końcowym gwizdku tego nie zmienię, trzeba jak najszybciej poukładać to w głowie, dalej pracować. Oczywiście nabrałem doświadczenia boiskowego, również w szatni, co pozwala mi podejmować nieraz trudne decyzje. Myślę, że w ostatnim roku zyskałem sporo spokoju, mniej kłócę się na boisku. Teraz jestem bardziej dojrzały.

Czy to duża odpowiedzialność – funkcja kapitana drużyny w Ekstraklasie?
Na pewno tak. Szczególnie w trudnych momentach, wtedy dużo rzeczy zwala się na głowę kapitana, ale ja lubię grę pod presją. Bez niej rywalizacja nie ma sensu. Zawsze trzeba o coś walczyć, o coś zabiegać. Nawet w życiu codziennym ktoś stara się, pracuje, chce zarobić więcej pieniędzy aby poprawić byt swojej rodziny i to też jest swoista presja. Tak samo ja zawsze walczę o najwyższe miejsce w tabeli. Lubię mecze, kiedy na trybunach są tłumy kibiców. Po to gra się w piłkę, aby występować przy takiej atmosferze. To jest wspaniałe doświadczenie.

Pamiętasz swój debiut w Ekstraklasie?
Oczywiście, takich rzeczy się nie zapomina, chociaż akurat nie był on najbardziej fortunny. Graliśmy przy Słonecznej z Legią Warszawa, trener Michał Probierz wpuścił mnie na boisko w przerwie spotkania, a my przegraliśmy z „Wojskowymi” 0:3.

W Jagiellonii przez 10 lat pracowałeś z różnymi trenerami. Co dała ci współpraca z nimi?
Oczywiście, starałem się czerpać najlepsze rzeczy od każdego szkoleniowca. Faktycznie, w tym czasie przez szatnię Jagiellonii przewinęło się wielu szkoleniowców. W tym miejscu chciałbym wyróżnić trzech, z którymi współpracę wspominam najlepiej. Pierwszy z nich, Michał Probierz, to on ściągnął mnie do Jagiellonii, dał mi szansę w Ekstraklasie, chociaż przychodząc do Białegostoku miałem tylko doświadczenie gry w II lidze. Mimo tego coś we mnie dostrzegł i pomógł się rozwinąć. Drugim trenerem, którego chciałbym wyróżnić jest Ireneusz Mamrot. Za jego kadencji fajnie graliśmy w piłkę. Niezapomniane mecze na wyjeździe z Legią, kiedy gładko ograliśmy gospodarzy, czy wyjazdowy remis z Rio Ave, w którym to meczu graliśmy otwartą piłkę przeciwko drużynie z Portugalii. To także za jego kadencji otrzymałem debiutanckie powołanie do reprezentacji Polski. Trzecim szkoleniowcem jest obecny trener Adrian Siemieniec, ponieważ udowodnił, że możemy grać fajnie w piłkę i ta gra może nam przynosić radość. Już jadąc na trening uśmiech nie schodzi mi z ust, bo wiem, że przed nami kolejne ciekawe zajęcia, a radość jest tym większa, że trenowane schematy z powodzeniem przenosimy na boisko, kibice się cieszą.

Wraz z twoim przyjściem rozpoczęła się era Jagiellonii w czołówce Ekstraklasy. W pierwszym sezonie wywalczyliście trzecie miejsce w lidze, potem były dwa wicemistrzostwa, finał Pucharu Polski, także w tym sezonie Jaga jest w ścisłej czołówce. Na 10 lat spędzonych w Białymstoku pięć to walka o najwyższe cele.
Owszem, ale Jagiellonia już wcześniej pokazała się w Polsce, a największe sukcesy z nią zdobył Rafał Grzyb sięgając po Puchar Polski oraz Superpuchar, grał o europejskie puchary. Nie wiem, który z nas rozegrał więcej meczów na międzynarodowej arenie. To co mnie osobiście bolało to sezony, w których biliśmy się o utrzymanie. To są ciężkie chwile i zrobię wszystko, aby nigdy w przyszłości ani zawodnicy, ani kibice Jagiellonii nie musieli drżeć o byt klubu w Ekstraklasie. Miejsce tego klubu jest w czołówce ligi, bo to miasto i ci kibice po prostu na to zasługują. Gramy fajnie, i naszą postawą zachęciliśmy fanów do przychodzenia na stadion.

Co jest łatwiejsze – walka o najwyższe cele w lidze, czy jednak o utrzymanie?
Zdecydowanie ciężej gra się o utrzymanie, ponieważ ta presja jest dużo większa. Na pewno łatwiej gra się o najwyższe cele, takie jak mistrzostwo, czy podium. Ponieważ nawet w razie niepowodzenia po prostu zajmujesz 4. albo 5. miejsce. Naturalnie jest to też jakaś presja, bo na koniec sezonu możesz przeżyć spore rozczarowanie, ale tutaj nie masz nic do stracenia, a wiele do zyskania. W przypadku gry o utrzymanie niepowodzenie tak naprawdę stawia pod znakiem zapytania nie tylko nas jako drużynę, ale także ludzi pracujących na codzień w klubie.

Dwukrotnie Jagiellonia kończyła rozgrywki na drugim miejscu w tabeli, za plecami Legii Warszawa. Czy dzisiaj z perspektywy czasu uważasz, że był to maks tamtych drużyn, czy jednak dało się ugrać więcej?
Na pewno nie było to nasze maksimum, ponieważ w każdym z tych dwóch wicemistrzostw przynajmniej raz mogliśmy być mistrzem. Niestety, na własne życzenie zaprzepaściliśmy tamte szanse. Za pierwszym razem zawaliliśmy ostatnie spotkanie przeciwko Lechowi Poznań, kiedy wygrana dawała nam tytuł, rok później porażka z Wisłą Kraków, z niewykorzystanym rzutem karnym i golem Zorana Arsenicia w końcówce. Później nam zabrakło punktów, aby wyprzedzić Legię.

Podczas twojego pobytu przez Jagiellonię przewinęło się wielu zawodników, którzy później potwierdzali swoją sportową klasę – Damian Kądzior, Karol Świderski, Przemek Frankowski, Maciek Gajos, Damian Szymański, Jacek Góralski, Michał Pazdan, Karol Struski, a teraz Dominik Marczuk i Bartek Wdowik. Spore grono zawodników, którzy trafili do reprezentacji.
Zgadza się, a przecież wymieniłeś tylko reprezentantów Polski, a przecież trafiali tutaj także reprezentanci innych krajów. Byli również inni, którzy porobili dobre kariery. Wielu chłopaków się przewinęło i fajnie powspominać z chłopakami. Z wieloma z nich jesteśmy w kontakcie.

Skoro mówimy o wspomnieniach nie sposób nie wspomnieć o „ruskiej mafii”, która doskonale zaadoptowała się w Białymstoku. Czy nadal macie ze sobą kontakt?
Tak, niedawno pisaliśmy z Niką Dzalamidze, z Kastą Vassiljevem rozmawiałem ostatnio podczas zgrupowania reprezentacji, Fedor Cernych w drodze na zgrupowanie reprezentacji Litwy zajechał do mnie do domu, Dima Chomczenowski miał niedawno urodziny, więc pisaliśmy ze sobą. Mam także regularny kontakt z Arvydasem Novikovasem, który teraz gra w Turcji, Igora Tarasovs występuje w II lidze polskiej, z Georgijem Popkhadze też niedawno się spisaliśmy. Jest co wspominać, bo dzisiaj mamy bardzo dobre warunki u nas w ośrodku treningowym, ale pamiętam także czasy Pogorzałek, gdzie był fajny klimat i to właśnie tam wykuwały się największe sukcesy Jagiellonii.

10 lat temu Jagiellonia miała biura w wieżowcu przy Legionowej, trenowała przy szkole w Pogorzałkach. Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej. Jak ty na to patrzysz?
Ja z sentymentem wracam do wspomnień z Pogorzałek. Mieliśmy prysznic, była ciepła woda, Można było wejść do ciepłej wody, poza tym boiska były świetne przygotowane. Fajny czas, kapitalny klimat, z dala od miejskiego zgiełku. Z drugiej strony patrząc nam bazę, nowe biura widać, że klub się rozwija. Właścicielom bardzo zależało na wybudowaniu wszystkiego w Białymstoku i fajnie, że to wyszło. Mam nadzieję, że dalej będzie rozwijała się Akademia Piłkarska, ściskam kciuki za wybudowanie nowych boisk.

Czy czujesz się białostoczaninem?
Zdecydowanie tak. Na pewno na stałe zostaniemy w Białymstoku. Też nie da się ukryć, jak bardzo miasto rozwinęło się podczas ostatniej dekady. Może imponować liczba wybudowanych bloków. Wierzę, że uda się wybudować lotnisko, dokończyć trasy via Baltika i via Carpatia, co jeszcze bardziej pozwoli rozwinąć to miasto. Jestem przekonany, że przy takich inwestycjach zawitają tutaj wielcy inwestorzy, co przyczyni się do jeszcze większego rozwoju Białegostoku.

Jesteś twarzą wielu akcji charytatywnych – wspierasz NaSZPIKowanych, po wybuchu wojny w Ukrainie mocno zaangażowałeś się w pomoc humanitarną. Pomimo upływu lat, statusu gwiazdy ligi pozostałeś tym samym skromnym Tarasem, który przyszedł do Jagiellonii z Legionovii. Z czego to się bierze?
Nie wiem, czy jestem dobrym człowiekiem. Staram się nim być. Tak zostałem wychowany przez rodziców, którzy dawali z siebie wszystko, aby niczego mi nie brakowało. Oczywiście, różnie bywało, dlatego dzisiaj doceniam to co mam i może dlatego nie odlatuję i nigdy nie miałem etapu „sodówki”. 

Czy czujesz się spełnionym zawodnikiem?
Nie, ponieważ jeszcze niczego nie wygrałem z Jagiellonią. Bardzo chciałbym wywalczyć z nią jakieś trofeum i to jest mój cel. Kilka razy byłem drugi, czy to w lidze, czy w Pucharze Polski. Wiem, że drugie miejsce mnie nie zadowala. Wiem, że stać nas na dobry wynik, ale zawsze musimy bić się o ten najważniejszy cel.

300 meczów za tobą, kontrakt podpisany do 2026 roku. Jaki zatem limit stawiasz przed sobą?
Nie stawiam sobie żadnych limitów. Po prostu chcę być zdrowy, jeżeli ten warunek uda się spełnić, to będę spokojny o własną dyspozycję. Znam swoje atuty, wiem, że jestem pracowity i zawsze będę chciał dać z siebie maksa, czy to podczas treningu, czy na meczu. 

Reklama